Rathes Shilene
Pani Cienia
Dołączył: 26 Kwi 2006
Posty: 1550
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/777 Skąd: ...z dawnego uśmiechu
|
Wysłany: Sob 13:19, 31 Mar 2007 Temat postu: "Zawsze jest kilka dróg" |
|
|
Opowiadanie krótkie, kilkugodzinne. Właściwie, to na zadanie do szkoły pisane
Mówiono, że jest czarownicą. Za każdym razem, gdy wyruszywszy ze swojego domu na obrzeżach miasta pojawiała się wśród ludzi, szepty rozbrzmiewały swoistą symfonią. Widywano tę kobietę nie raz w okolicach, w jakie nie zapuszczał się nikt. Słyszano, jak z jej ust dobywają się inkantacje, gdy pewna była, że nikt tego nie usłyszy. Ubierała się ze smakiem, w materiały delikatne i piękne. Jej włosy były długie, ciemne, o barwie bliżej nieokreślonej. Twarz pociągła, blada i – przyznawano to nie bez pewnego oporu – całkiem ładna. Nigdy nie spotkało się tej kobiety nieuczesanej, czy też zaniedbanej. Z czego się utrzymywała? Toż pracy uczciwej nie znała. Niemożliwe było, by te wszystkie luksusy, w jakie opływała, brały się z niczego! Tak. Z pewnością za pomocą swoich diabelskich praktyk zdobywała wszystko, co do życia jej było potrzebne.
Rozmawiano o niej często. Zwłaszcza po wydaniu dekretu, mówiącego wyraźnie – magia jest zakazana. Jej uprawianie karane będzie surowo. Śmiercią. Uwięzieniem. Lub działaniem wedle ścisłych wskazówek władcy. Ostatnia opcja zdawała się być najmniej zachęcająca. Nietrudno zgadnąć, dlaczego.
Dawniej zdarzało się napotkać kuglarzy, mamiących prostymi, czarodziejskimi sztuczkami, wróżki, przesiadujące w pełnych dymu z kadzidła pokojach i odsłaniające wyroki Losu, czy też „zwykłych”, pewnych swego czarowników i czarownice, ostentacyjnie pokazujących, że są kimś lepszym. Ważniejszym. Bądź bardziej utalentowanym. Między sobą zaś kłócili się z zapałem godnym lepszej sprawy, a tak gwałtownie, że prędko znienawidzono ich jeszcze bardziej. Bowiem sympatią nie darzono ich nigdy. Słowo „magia” nieustająco kojarzyło się z pychą, bogactwem, dumą i wyjątkową złośliwością.
Oczywiście, ludzie prości nie widzieli, że im większe manifestacje, tym mniejsze umiejętności. Ci, którzy parali się Sztuką nie pokazywali tego całemu światu. Po co? Oni sami pewni byli swoich umiejętności, nie szukali podziwu u tych, którzy i tak nie potrafili pojąć istoty sprawy. Uznanie? Znajdywali je w swoim kręgu, aprobata z zewnątrz była zgoła niepotrzebna.
To wszystko skończyło się jednak. W momencie zniknięcia znienawidzonej przez ludność grupy – ci wszyscy bowiem, którzy wcześniej tak hardzi byli, uciekli nagle i bezszelestnie – nieufność wzrosła jeszcze, tak jak i czujność. Każdy przejaw używania Mocy, parania się Sztuką, wywoływał gwałtowne reakcje, wrogość. I nic nie wskazywało na to, by stan ten zmienić się miał w najbliższym czasie.
***
Postać, wolno przechodząca przez wąską uliczkę, mogła budzić zainteresowanie. Poły ciemnego, granatowego płaszcza falowały przy każdym jej ruchu, ukazując światu kawałek szkarłatnej, aksamitnej sukienki i czarny bucik na sporym obcasie. Dłoń – opatrzona jednym, prostym, złotym pierścionkiem – co chwila wędrowała ku twarzy, by odsunąć z policzka pukiel włosów, uparcie wymykający się zza ucha. Pukiel ten był błyszczący, ciemny. Choć bliżej jego koloru określić się nie dało.
Kobieta zatrzymała się przy rogu, mrużąc nieznacznie oczy o szaro-błękitnych tęczówkach. Słońce oślepiło ją na moment. Nic w tym właściwie dziwnego nie było, dzień należał do tych piękniejszych. Pewne swego, ciepłe promienie prześlizgiwały się po murowanych domach, zatrzymywały na rzeźbionych wykończeniach gmachów, by po chwili łaskawie oświetlić stare, drewniane chałupiny i walące się rudery. Miasto pełne było kontrastów, jednak nie przejmował się tym nikt. Ot, może nie licząc biedoty, dnie spędzającej na wzdychaniu w stronę pałacu i sarkaniu na zbyt wysokie podatki. Nikt się jednak nimi nie przejmował. Czegóż innego można się spodziewać po ludziach zapracowanych, każdego dnia walczących o swój dobrobyt? Mieliby, dobre sobie, zająć się dolą tych mniej szczęśliwych? W imię czego? Miłości bliźniego?
Kobieta uśmiechnęła się ironicznie. Za każdym razem, gdy witała w mieście, przekonywała się na nowo, że nic się nie zmieniło w podejściu ogółu. Walka o swoje. Byle więcej i więcej zdobyć. Nie ważne, jakim kosztem. Ktoś cierpi? Ach, jaka szkoda… Ale przynajmniej ja mam co do garnka włożyć.
Nie podobało jej się to. Ale nie była jedną z tych, które próbują zmieniać świat. Robiła swoje. Nic więcej nie wydawało się być rozwiązaniem właściwym.
Trzasnęło. Kobieta odwróciła się machinalnie, spoglądając na sporą stertę wszelkiej maści odpadów, leżącą w pobliżu, z której to właśnie zeskoczył duży, bury kot, strącając przy okazji kawałek czegoś, co niegdyś mogło być tarczą. Przez myśl przemknęło jej, że przy odrobinie cierpliwości znalazłaby na tym śmietniku wszystko, od zwłok, a na dzisiejszym obiedzie kończąc. Szczególnie zainteresowana tym jednak nie była. Spojrzawszy raz jeszcze w niebo – jedyny, stale idealny element świata – przeszła metrów kilka, na dobre wychodząc tym samym z uliczki. Włączyła się w mały tłumek, by później podążyć wzdłuż straganów, domków, chatek i innych budynków, bądź rzeczy, nadających się do zamieszkania.
- Wiedźma!
Szept za plecami. Nie odwróciła się, z praktyki wiedząc, że nie warto.
- Czarownica! – rozległo się ponownie, tym razem nieco pewniej. Uśmiechnęła się kątem ust. Próby sprowokowania jej, mówiąc o czymś, co jak najbardziej zgodne jest z prawdą, były wyraźnie chybione. Ludzie nigdy nie nauczyli się, że jej nie można obrazić, czy też zmusić do reakcji. A wyraźnie na to liczono.
Śmiałek, po kolejnej nieudanej próbie, dał za wygraną. Kobieta przyspieszyła kroku. Po chwili skręciła, stając przed wysokimi, mahoniowymi drzwiami. Ozdobione kunsztowną rzeźbą, umieszczone w równie wystawnej ścianie, takiegoż budynku, przyciągały wiele spojrzeń i westchnień osób, które podobnym domostwem poszczycić się nie mogły.
Wyciągnęła rękę i nacisnęła klamkę. Powitał ją miły półmrok i chłód, stanowiący przyjemną odmianę po tłocznej, gorącej ulicy. Nie pytając nikogo o pozwolenie ruszyła przed siebie, w kierunku, który zdawał się być dobrze jej znany…
***
- Więc mówisz, Anyen, że nie popierasz mojego wyboru? – Starszy mężczyzna spojrzał na kobietę, przechylając nieco głowę. Dyskretnie wytworny, elegancki, idealnie pasował do wnętrza, w jakim się znajdowali. Meble proste, ciemne, dużo szkła – tak drogiego i trudnego do zdobycia. Delikatne, kunsztowne szczegóły… Wszystko zaplanowane, każdy przedmiot odłożony na swoje miejsce, a do tego idealnie harmonizujący z otoczeniem. Mimo wszystko, kobieta nie chciałaby tu zamieszkać. Czułaby się przytłoczona, nieważna, zagubiona w korytarzach, pomiędzy aksamitnymi zasłonami, a puchowymi kołdrami.
- Wyrzekasz się Magii.
- Błąd. To oni mają myśleć w ten sposób. Gdy już przysięgnę, co przysięgnąć nakazują…
- Ile warte będzie twoje słowo? – przerwała mu w połowie. Granatowy płaszcz wisiał luźno przerzucony przez poręcz krzesła, na którym siedziała. Krzesło to, dodać należy, było wysokie, czarne i zdobione.
- To są kłamcy. Kłamcy i zdrajcy.
- To cię nie usprawiedliwia.
Anyen nie patrzyła na niego. Jej wzrok błądził w okolicach witrażowego okna, przez którego kolorowe szkiełka do wnętrza przedostawała się mozaika krzyżujących się, wielobarwnych promieni. Kładły się na dywanie, wydobywając coś nowego ze znanego już, kwiatowego wzoru.
- A ty? Co ty masz zamiar zrobić? – zapytał mężczyzna, zmieniając ton głosu prawie niedosłyszalnie.
- To, co zawsze. Czekać. A później zareagować w sposób, jakiego się nie spodziewają.
- Obyś się nie pomyliła.
- Wiesz, że się nie mylę.
Na chwilę zapadła cisza. Żadne z nich nie miało ochoty jej przerwać. Wiedzieli i bez tego, że ich poglądy różnią się gruntownie, wiedzieli też, że nie zmieni to nic. Nikt nie jest zmuszony do podjęcia określonego wyboru. Zawsze znaleźć można inne wyjście, nie zawsze łatwe, nie zawsze przyjemne… Ale czy zmienia to samą możliwość..?
- Jak zwykle pewna swego – odezwał się mężczyzna po chwili. Anyen uśmiechnęła się.
- Mam powody.
***
Tego wieczoru wypowiedziane zostało jeszcze wiele słów. Rozmawiali o sytuacji w kraju, władcy i mieszkańcach. Mówili o tym, co chcieliby zmienić i dlaczego. Długo debatowali nad rolą elfów w społeczeństwie i powodami udawania, że rasa ta nie istnieje, bowiem miało miejsce od lat kilku. Co zabawne, nawet widząc ucho z pewnością będące spiczasto zakończone, ludzie wmawiali samym sobie, że to zwidy, omamy. Były to działania nieuzasadnione. Tak jak i wiele działań władcy.
Później Anyen pożegnała się i wyszła. Wracając do swojego domu podziwiała wysokie, odległe gwiazdy, wiszące nad głową i wskazujące drogę. Mrugały do kobiety, a ona uśmiechała się do nich, jak zwykła to czynić zawsze. Otaczały ją ciche szepty, szelesty, wkradające się pomiędzy długie, srebrne pasma włosów wiatru, a księżyc, okrągły i lśniący, opowiadał swoją historię przemilczanymi niegdyś zdaniami, zapomnianymi wierszami i pieśniami, których od wieków już nie śpiewano. Tylko on pamiętał, z niezmiennym zdumieniem patrzył na ludzką krótkowzroczność, zmienność, a jednocześnie dostrzegał całe to piękno, jakie było człowieka udziałem…
***
Przyszli. Zjawili się w momencie, który przewidziała kilka dni wcześniej. Czekała na nich w progu, bez zdziwienia, czy tym bardziej – strachu. Oni zaś, tak jak za każdym razem ustawieni ciasnym kręgiem, nie mogli zdecydować się na jakikolwiek ruch. Miecze, piękna stal odbijająca promienie słońca, będąca przyczyną dumy i pewności siebie, nagle okazała się być bronią niewystarczającą.
Chwila ta trwała długo. Usta kobiety, okraszone ironicznym uśmiechem, wysoko uniesiona głowa i złośliwe milczenie, w którym wyraźnie czaiło się wyzwanie, wystarczyły, okazały się być doskonałą zachętą. Jeden ze zbrojnych drgnął, zrobił pierwszy krok. Wtedy się zaczęło.
Uniesienie dłoni wysoko, tanecznym gestem, swobodne i płynne. Miarowe słowa, wznoszące się i opadające dźwiękiem. Odpowiedni układ palców i Moc. Moc, która była wszędzie i była od zawsze. Przypływała falami, oplatała się wokół kobiety przejrzystymi, pulsującymi ściegami, i choć zbrojni nie mogli zobaczyć tego, co widziała Anyen, i oni czuli pulsowanie, czuli drżenie powietrza i oczekiwanie, zawisłe ponad głowami…
Kilka sekund zdawało się być wiekiem. Wrażenie to pojawiało się za każdym razem, ilekroć używało się Sztuki, pojawiało się wraz z euforią i wyczuleniem na piękno. Piękno swoiste, występujące zawsze, gdy spotykało się coś niepojętego, przepełnionego smakiem tajemnicy.
Gwardziści cofnęli się w nagłej panice. Było już jednak za późno. Inkantacja urwała się wysokim, śpiewnym słowem. Zapadła cisza. W tej właśnie ciszy pojawił się blask, początkowo niewyraźny, z każdą jednak chwilą rosnący, zalewający ulicę jasnym, nienaturalnym światłem. Mężczyźni upadali na twardy bruk, jeden po drugim. Kobieta przez moment nie poruszała się, zastygła w pół ruchu. Nagle jednak drgnęła, budząc się jakby z dziwnego, nierealnego snu. Szybko zbiegła ze schodów i nie oglądając się przez ramię zniknęła wkrótce pomiędzy miejskimi zabudowaniami.
***
Mężczyzna wolno przesunął palcem po brzegu kryształowego kieliszka. Pokój nie zmienił się przez tych kilka dni, jakie minęły od ostatniej jej wizyty. Tym razem jednak story były zasunięte, komnatę spowijała ciemność, przełamana jedynie przez mały, rozedrgany płomień świecy, kołyszący się i syczący cicho.
- Prawie im się udało. Nigdy dotąd nie korzystałaś z tego czaru – odezwał się, podczas gdy ona skrzywiła nieznacznie wąskie wargi.
- Nie było okazji.
- Ryzykowałaś. Anyen… Kim my się staliśmy? Zwierzyną? Zaszczuci, tropieni, chwytani w sidła… Nikt nie pytał nas, czy chcemy brać udział w tych łowach. Pewnego dnia, tak podobnego do wszystkich poprzednich, zadzwoniły trąbki myśliwskie, i…
Urwał, pochylił sędziwą głowę. Kobieta podniosła wzrok. W jej oczach odbijał się płomień, tańczący, hipnotyzujący swoim blaskiem. Płomień świecy…
- Znaleźliśmy się w samym środku wydarzeń – dokończyła. – Najpierw klucząc po lasach, a później szukając ucieczki. Dla każdego innej. Mogliśmy sami stać się uczestnikami polowania. Mogliśmy…
- Nie boisz się..? – zapytał nagle, choć nie drgnął nawet. Milczała przez chwile, rozważając jego pytanie.
- Boję się. Ale nie waham. To jest… moja droga. Moja.
Wiedziała. I on też wiedział.
Wiatr zawodził za oknem, trącał gałęzie drzew, szumiał i ostrzegał. Jego głos był jednak zbyt cichy, by można było zrozumieć słowa. Słowa, mówiące o zmianach, decyzjach i nowym porządku…
***
Czarny płaszcz łopotał, oblepiał jej nogi, by po chwili wydąć się i zatrzepotać na podobieństwo proporca. Stała tuż za miastem, przy ścianie lasu, zamyślona i nieobecna duchem. Włosy plątały się, unosiły w górę i opadały, porywane przez powietrzne dłonie. Czekała. Świat zdawał się czekać razem z nią.
Nie dane jej było się zawieść. Zjawili się, tym razem wiedząc, czego się spodziewać. Na twarzach niektórych z nich widziała piętno Sztuki, Sztuki skalanej służalstwem i własną korzyścią. Pomyślała z żalem, jak wiele stracili. Lecz nie powiedziała tego na głos.
Uniosła głowę wyżej i wyprostowała plecy. Nie było już odwrotu.
Wiatr szarpnął gwałtowniej, krzyknął. Krzyk ten pełen był niepokoju. Powietrze zawirowało, zmieszało się, a gdzieś, bardzo, bardzo daleko ktoś otworzył nagle oczy…
Post został pochwalony 0 razy
|
|